Recenzja filmu

Od kiedy cię nie ma (1944)
John Cromwell
Claudette Colbert
Hattie McDaniel

Film, który padł ofiarą czasu

W trakcie seansu zastanawiasz się, czy tytuł filmu "Od kiedy cię nie ma" nawiązuje przypadkiem nie do nieobecności ojca rodziny, ale do nieobecności zakończenia, bo fabuła snuje się przez długie
W trakcie seansu zastanawiasz się, czy tytuł filmu "Od kiedy cię nie ma" nawiązuje przypadkiem nie do nieobecności ojca rodziny, ale do nieobecności zakończenia, bo fabuła snuje się przez długie trzy godziny, wątki się mnożą, a końca nie widać... Pierwsze kadry filmu w zasadzie streszczają cały jego sens i określają dobitnie, czego można się spodziewać - najpierw widzimy telegram z wezwaniem do służby wojskowej, a zaraz potem zdjęcie trzech bohaterek filmu - matki i jej dwóch uroczych córek. Tak, ten film jest o jednym i drugim - o wojnie i żołnierzach, którzy na wojnę idą oraz o rodzinach tychże żołnierzy, które pozostają w domach i czekają na powrót swoich bliskich, nie tracąc nadziei. Ale przede wszystkim o heroizmie jednych i drugich. To historia rodziny, w której mąż i ojciec dobrowolnie zaciągnął się do wojska, by wypełnić swój patriotyczny obowiązek, zostawiając w domu żonę (Colbert) i dwie dorastające córki (Jones i Temple). Panie postanawiają wynająć pokój jakiemuś wojskowemu, by odciążyć wydatki i koszty życia. Nowym współlokatorem zostaje surowy pułkownik Smollnett (Woolley). Między jego wnukiem Billem (Walker) a Jane zaczyna rodzić się uczucie. Wojna jednak weryfikuje plany wszystkich... To, co boli najbardziej to dwie rzeczy - że film jest tak bardzo przewidywalny oraz tak bardzo filmowy (sic!), mało realistyczny. To, co gorzkie i traumatyczne, rozmywa się w dźwiękach patetycznej muzyki (tym razem autorstwa jednego z najlepszych filmowych kompozytorów - Maxa Steinera. Oczywiście nie mogło zabraknąć też hymnu amerykańskiego), filmowych łzach i zapewnieniach o tym, że jutro wstanie również dzień. Nawet gdy umiera ktoś bliski, nigdy nie kwestionuje się sensu wojny i bezsensu śmierci na polu walki. Nosić mundur żołnierza to największa cnota - zdaje się sugerować film. Cnota tak wielka, że zarówno 40-letni ojciec i mąż, jak i młody chłopak, który jest pacyfistą są w stanie dobrowolnie zaciągnąć się do wojska, by wiernie służyć swojemu krajowi, nawet za cenę śmierci. Oczekująca rodzina nigdy nie wątpi, a załamania, które jej towarzyszą (jak jedno jajko zamiast dwóch na śniadanie czy stare sukienki) można odczytać jako dobry żart, gdy ma się w pamięci, że w Europie miliony ludzi mordowano w tym czasie w obozach koncentracyjnych. Wszystkie potyczki, które zdaje się przynosić wojna, szybko są pokonywane siłą wiary i siłą woli. Zdaje się, że nie ma rzeczy, której trzy pozostawione bez głowy rodziny panie nie były w stanie pokonać i straty, z której nie byłyby się w stanie podnieść. Zdaję sobie sprawę, że tego widownia amerykańska najpewniej oczekiwała w tamtym czasie, że społeczne zapotrzebowanie rodziło określony rodzaj rozwiązań fabularnych i kreacji bohaterów, natomiast poziom lukru i słodyczy w dialogach można było zdecydowanie zmniejszyć. Nie wspominając już o tym, ze konsekwencje wojny były znacznie gorsze, niż te ukazane w filmie. Aktorstwo broni się kreacjami Claudette Colbert i Monty Woolleya. Colbert jest bardzo przekonująca w roli matki i żony, która zmaga się z problemami dnia codziennego, zachowując cały czas wiarę w powrót męża. Tylko siła jej aktorstwa powoduje, że niedostatki scenariusza są jeszcze do zaakceptowania. Również Woolley jako oschły i surowy pułkownik, który nie potrafi porozumieć się ze swoim wnuczkiem zaznacza swoją obecność na ekranie. Do niego również należą najlepsze komediowe akcenty filmu, zwłaszcza sceny z psem Sodą. Jennifer Jones w nominowanej do Oscara roli jest koszmarnie melodramatyczna. O ile kreacja słodkiej i niewinnej spełniła swoje zadanie w filmie "Pieśń o Bernadetcie", o tyle w tym obrazie zwyczajnie irytuje. Dość powiedzieć, że ten sposób grania uważa się dziś za - łagodnie mówiąc - przestarzały. Shirley Temple, jak ktoś kiedyś słusznie zauważył - dziecko o twarzy staruszki - ma kilka scen, które pokazują jej bezgraniczną miłość do ojca i niczym więcej Shirley w tym filmie nie jest. Trudniej napisać cokolwiek o aktorstwie Hattie McDaniel, ponieważ jak zwykle obsadzono ją w roli służącej. Historia ma pewien urok rodem ze starego kina, film nie jest ani o wiele gorszy, ani o wiele lepszy od innych filmów tamtej ery. Ot, zrobiony na hollywoodzką modłę film z obowiązkowym happy endem i kilkoma sztucznie wplecionymi wątkami i postaciami, by udramatyzować tą quasi-smutną historię pewnej amerykańskiej rodziny. Natomiast splendor i worek nagród, jakie film otrzymał (m.in. aż 9 nominacji do Oscara, w tym dla najlepszego filmu roku), to przesada. Generalnie z tym filmem jest nieco jak ze słodyczami - zjedzone w nadmiarze powodują ból żołądka i mdłości. I jak mawiają, co za dużo to niezdrowo...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones